Sesja - czas skrajnych emocji, wielkich wyrzeczeń, różnorakich postanowień. Czas, kiedy umysły wielu studentów pracują na takich obrotach, że spokojnie zasiliłyby niejedno przeciętne państwo Europy. To także okres, kiedy ludzie nagle zaczynają się interesować rzeczami, o których nigdy wcześniej nawet by nie pomyśleli. Niektórzy potrafią nadrobić swoje zaległości z ostatniego półrocza... w kategorii nowych filmów. Inni pochłaniają całe sezony seriali, o których nawet nigdy w swym życiu nie słyszeli. Są też tacy, którzy odkrywają coraz to kolejne, do tej pory ukryte, artystyczne obszary swojej duszy. Ja założyłem bloga.
W czym rzecz? Zwyczajnie fascynuje mnie, jak organizm człowieka potrafi pracować na przekór. Miesiące, a nawet tygodnie wcześniej można siedzieć i narzekać na kompletny brak zajęć i niechęć do robienia czegokolwiek. Gdy roboty jest od cholery, nagle wszystko staje się fascynujące i ciekawsze od tego, co trzeba zrobić. Pewnie są jakieś badania mandżurskich naukowców, opisujące to zjawisko, ewentualnie obliczające, jak bardzo stres wywołany sesją skraca życie. Swoją drogą - ciekawe, skąd idą pieniądze na te wszystkie "badania" naukowe. Przecież nikt o zdrowym umyśle nie wypłacałby pensji za coś takiego... Prawda? Powiedzcie, że prawda...
Ale, odbiegam od tematu. Mimo całego tego nieróbstwa, człowiek w końcu znajduje w sobie tę nadludzką moc i bierze się do roboty. Zwykle musi robić to w takim tempie, że sen staje się używką dla słabeuszy. I gdy sesja się kończy, organizm powoli wraca do normalności, mózg próbuje nas przekonać, że trzeba następnym razem robić wszystko systematycznie. I właściciel owego nawet się z nim zgadza, obiecuje... Aby potem ten jakże ambitny plan ujrzał światło dzienne jak świnia niebo. I gdzie tu sens, gdzie logika? Czasem mam wrażenie, że to całe "Sapiens" zaraz po "Homo" ma w zwyczaju się po prostu wyłączać na jakiś czas, tak pro forma.
Starczy tych "przemyśleń", trzeba znaleźć jakiś nowy serial, czy coś... W końcu jeszcze tyyyyle czasu...
Może nie powinnam się jeszcze wypowiadać na ten temat, bo dopiero zaczynam studia, a pierwsza moja sesja przyjdzie za 5 dni, ale... Ale Twój post absolutnie idealnie pokazuje sens studiowania w Polsce. Ludzie idą na studia, bo tak jest "modnie", a może dlatego, że chcą dostać na koniec papierek i wierzą, że będą mieli potem pracę, a może nie ma innej alternatywy dla nich i nie wiedzą, co ze sobą zrobić... Utarło się przekonanie, że studenci, to się ciągle tylko bawią, nic się nie uczą, a potem, po skończeniu studiów, wymagają pracy, mimo iż nie mają żadnej wiedzy, bo właśnie przez sesję przeszli spisując od kogoś lub ucząc się godzinę przed egzaminem, a 5 minut po egzaminie już nic nie pamiętali. Młodzi ludzie są leniwi i nie mają motywacji do działania, myślą, że należy im się tylko zabawa i nic więcej, a cytat "f*ck it, i'm young" stał się ich życiowym mottem. Wiem, ja też myślę, że teraz, w czasie studiów mam czas na zabawę, ale chyba można to połączyć i nie leżeć przez 4 miesiące w rowie, chodzić na imprezy, ale poświęcić też trochę czasu na naukę i oszczędzić sobie tego przerażenia przed sesją?
OdpowiedzUsuńAle bardzo możliwe, że za rok będę próbowała usunąć ten komentarz, bo sama będę taką "studentką"... ;)
Oj to prawda. Choć myślałam, że tylko ja mam takie pokłady energii do wszystkiego, ale nie do nauki. A raczej rzec powinnam do wszystkiego, TYLKO nie do nauki. Nawet biorę się za ogarnianie otaczającego mnie chaosu, no bo czy można uczyć się w bałaganie?
OdpowiedzUsuńMasz do polecenia jakiś ciekawy serial?
Cieplutko pozdrawiam wszystkich studentów :)
Jeśli chodzi o seriale, to jeden z lepszych, jakie ostatnio widziałem to "Lie to me" ("Magia kłamstwa" na polski)... Nie wiem, czy wspieranie prokastynacji jest dobre, ale gonił to pies ;)
UsuńOj tam, nie wszędzie można zrzynać, na większości przedmiotów wykładowcy nie pozwalają na takie akcje, jeśli ktoś tak postępuje to szybko się otrzeźwi, bo studia to zabawa i nieróbstwo, owszem, ale też praca w trakcie sesji i przed nią. Ponadto kolokwia i kartkówki (te ostatnie akurat mnie nie dotyczą ^^). Człowiek żyjący jedynie według zasady "fuck it, I'm young" dotrwa co najwyżej do drugiego semestru, maksymalnie końca pierwszego roku. U mnie na roku jest kilka takich osób i rękę dam sobie uciąć, że sesji nie zaliczą. Studia szybko zweryfikują jego wiedzę i nawet jeśli na jednym egzaminie mu się poszczęści, to na drugim dostanie po twarzy. Chyba, że mowa o uczelni prywatnej. Tam naprawdę dzieją się różne cuda i - jak opowiadał mi mój ojciec - wychodzą z takich ludzie z papierem inżyniera i rzucają potem teksty o -300 stopniach Celsjusza. POZDRAWIAM! :D
OdpowiedzUsuńNo, no, dla takich wypowiedzi jak do tego wpisu, to ja mogę pisać :D
OdpowiedzUsuńA może znacie jakiś sposób na "zmuszenie" się do roboty? :) Bo ucząc się na kilka wejściówek w tygodniu i koło co 2 tygodnie myślałem, że się dużo uczę, ale teraz "potrzeby" są znacznie większe...:P To jak, co zrobić żeby się nie opierdzielać i ZAWSZE zmotywować się do nauki? :D
OdpowiedzUsuńW moim przypadku zazwyczaj działa uświadomienie sobie, jak mało czasu zostało ;)
UsuńMUSISZ JEŚĆ SAME STEJKI, A NIE ŻADNE TAM KANAPECZKI
OdpowiedzUsuń